|
1950 r. - BRAZYLIA
II wojna trwała sześc lat, ale na kolejne, po Francji 1938, piłkarskie mistrzostwa świata trzeba było czekać dwa razy
dłużej. Gdy 1 lipca 1946 z kongresu FIFA w Luksemburgu dotarła wiadomość o przyznaniu organizacji mundialu Brazylii -
Kraj Kawy oszalał! Już wtedy, choć do finałów miały minąć jeszcze cztery lata, świętowano tam zwycięstwo. Nikt z
Brazylijczyków, nie dopuszczał myśli, że może być inaczej. W nieco ponad rok w Rio de Janeiro zbudowano Maracane -
stadion, który szybko stał się legendą. Miał pomieścić niewyobrażalną liczbę 155 tys. widzów, a pomieścił w czasie
decydującego meczu Brazylia - Urugwaj znacznie więcej. Jak święto, to święto... Przypomniała się urugwajska premiera
sprzed dwudziestu lat. Na starcie turnieju w Brazylii stanęło ostatecznie tylko 13 zespołów. Wycofały się, zdobywszy
kwalifikację, Turcja i Szkocja. Nie chciały na ich miejsce grać ani Francja, ani Portugalia. Indie anonsowały przyjazd,
ale się nie pojawiły.Czwarty turniej i... trzeci regulamin rozgrywek. Tym razem uczestników podzielono na 4 grupy,
a ich triumfatorzy mieli się spotkać w puli finałowej, walcząc każdy z każdym. To gospodarze przforsowali taki pomysł,
bojąc się jak ognia systemu pucharowego, który jeden zły dzień przekrsślił by wieloletnie przygotowania. Skoro "13" to
logiczne wydawało się ponowne losowanie, jednak na to było już za późno. No i Brazylia musiała rozegrać trzy spotkania
do grupy finałowej, w tym dwa trudnem, zaś Urugwajowi wystarczyło... jedno spotkanie - 8:0 ze słabiutką Boliwią.
Podczas pierwszej rundy uwaga obserwatorów skupiała się głównie na grupach A i B. Wielcy faworyci zaczęli wprawdzie od
gładkiego zwycięstwa nad Meksykiem, ale kilka dni później omal nie przegrali ze Szwajcarią. Męczyli się też z Jugosławią.
Awansowali, jednak co trzeźwiejsi kibice "Canarinhos" nie byli już tak pewni sukcesu. W grupie B sensację stanowił występ
Anglików, która zerwała wreszcie z polityką izolacji i przyjechała pokazać wszystkim, co potrafią synowie ojczyzny
futbolu. Mieli przejść przez turniej z uśmiechem na ustach, tymczasem - mocno utrudzeni wyczerpującymi rozgrywkami
ligowymi - najzwyczajniej pod słońcem się skompromitowali, 0:1 z czysto amatorską drużyną USA - to niewiarygodny blamaż
i jedna z największych sensacji w historii finałów. Przegrawszy jeszcze z Hiszpanią, Anglicy dwa tygodnie przed końcem
imprezy pakowali walizki. Datę na ich biletach - 17 lipca - trzeba było uaktualnić. Wściekli dziennkiarz "Daily Herald"
przywitali drużynę wielkim nekrologiem na pierwszej stronie - zawiadamjając o śmierci angielskiej piłki. Runda finałowa.
9 i 13 lipca trybuny Maracany omal nie eksplodowały. Brazylia dała dwa fantastyczne koncerty. Najpierw 7:1 z pogromczynią
Włochów - Szwecją (4 gole Ademira), potem 6:1 z Hiszpanią! Jeśli ktokolwiek przed turniejem obawiał się niewygodnego
Urugwaju, teraz poczuł się o niebo lepiej. "Urusom" szło jak z kamienia, najpierw ledwo uratowali remis z Hiszpanią,
potem ogromnie męczyli się ze Szwecją, zdobywając zwycięskiego gola 6 minut przed końcem meczu. Kto miał sięgnąć po
złoto? Tak się nie musiało stać, ale na szczęście się stało - ostatni mecz był prawdziwym finałem. Z jedną różnicą:
Brazylii wystarczył remis do szczęścia, Urugwaj musiał wygrać. Kolejny atut po stronie gospodarzy, których 16 lipca
1950 przyszło oglądać... no właśnie - ilu widzów? Wybitny historyk futbolu red. Andrzej Gowarzewski, ustalił, że
sprzedano 172 772 biletów, doszło do tego kilkaset kart wolnego wstępu i... oceniany na 30 000 tłum, który sforsował
bramy Maracany. Razem więc - około 200 tys. osób, czyli absolutny, do dziś nie pobity, rekord świata! Dziennik "Cruzeiro"
rano obwieścił wszystkim o złotym medalu Brazylii i pod stadionem ustawił kilkanaście sportowych samochodów -
takie nagrody ufundował dla swoich "campeones".
O tym wszystkim przypomniał swoim podopiecznym trener Juan Lopez, uznawany powszechnie
za pierwszego architekta triumfu Urugwajczyków. Brazylia grała finał po swojemu - przez kilkadziesiąt minut oblegała
bramkę rywali, którzy bronili się wspaniale, pilnując szczególnie Ademira - prawie nie istniał na boisku.
Mimo wszystko Brazylia była o krok od tytułu, gdy po przerwie Friaca zdobył bramkę. "Ursusi" potrzebowali
teraz dwóch co wydawało się absolutnie nierealne. Ludzie Lopeza zrozumieli, że nie mają nic do stracenia.
Kierowani przez genialnego Juana Schiaffino, Alcide Ghiggię i Jose Andrade - coraz częściej urządzali "kocioł"
pod bramką Moacyra Barbosy. I właśnie Schiaffino wyrównał, 22 minuty przed ostatnim gwizdkiem. Brazylia
jednak nadal była mistrzem. Urugwajczycy nawzajem zachęcali się do dalszego natarcia. Dziewięć minut przed końcem,
kolejna akcja gości. Ghiggia - zamiast dośrodkowywać na pole karne - widząc źle ustawionego bramkarza, strzelił w długi róg. Trafił... Maracana nie wierzy, Maracana milczy i leje łzy.
Gdy kapitan Urugwajczyków, Obdulio Varela - gdzieś przypadkiem w zamieszaniu odbiera w szatni złotą statuetkę,
niemal wszyscy widzowie tkwią na swych miejscach. Jakby za chwilę to wszystko, co obejrzeli, miało okazać się
tylko złym snem...
|
|