|
1958 r. - SZWECJA
Miłośnicy czystej gry mogli wreszcie poczuć satysfakcję. Regulamin turnieju finałowego 1958 był najbardziej logiczny i
najsprawdiedliwiejszy ze wszystkich dotychczasowych. Cztery grupy po 4 drużyny, walka każda z każdą, a od
ćwierćfinałów - system pucharowy. Jedyne co dziwiło to nieustający wstręt działaczy FIFA do szeregowania drużyn według liczby strzelonych bramek.
Jeśli dwa zespoły miały w grupie równy dorobek punktowy, to o awnsie decydował dodatkowy mecz - prawdziwa zmora piłkarzy. Rola faworyta została
obsadzona długo przed pierwszym gwizdkiem na szwedzkich stadionach. Brazylia, prowadzona przez Vicente Feolę, miała
ekipę tak mocną, o takiej liczbie wybitnych piłkarzy, że nie widziano dla niej rywali. Byłaby nim może Anglia, ale zimą 1958 straciła kilku wybitnyvh piłkarzy w
katastrofie samolotu wiozącego drużynę Manchesteru United. Mimo wszystko Brytyjczycy jako jedyni potrafili zremisować z
"canarinhos". Nie wywalczyli jednak nawet awansu do ćwierćfinału, przegrywając baraż z ekipą Związku Radzieckiego, która - pokonawszy Polskę w eliminacjach -
po raz pierwszy startowała na tym szczeblu rozgrywek. W meczu ZSRR-Brazylia debiutował na mistrzostwach niejaki Edson
Arantes do Nascimento, czyli Pele. Chociaż nie zdobył bramki, zrobił wielkie wrażenie. Był jeszcze niemal dzieckiem (do 18. urodzin brakowału mu czterech miesięcy)
- w przerwach między treningami i meczami urywał się z hotelu, by... pobawić się z maluchami w piaskownicy. Jego wielkie
dni były tuż, tuż... Dwie wysoko notowane dryżyny pakowały bagaże po eliminacjach. Węgrzy nie mieli już takich piłkarzy jak przed czterema laty. Stawiali więc
raczej na futbol zorganizowany, wyrozumowany. Identycznie - Argentyna. Tymczasem jednak - wbrew złym wieszczom - nadal
obowiązywała piłka "artystyczna". Rewelacjami turnieju okrzyknięto Francję i Szwecję. Pierwsza miała wspaniałego dyrygenta, pięcioosobowego ataku - Polaka z pochodzenia. Raymonda
Kopę oraz fantastycznego strzelca - Justa Fontaine'a. Gospodarze - podobnie: genialny "Profesor" Gunnar Gren dowodził
czwórką niewiele gorszych od siebie. Zdumiewające, że szwedcy kibice nie bardzo wierzyli w swój zespół. Oto podczas jakże ważnego, zaciętego spotkania ćwierćfinałowego z ZSRR - na
Rasundzie w Sztokholmie było blisko 20 tys. wolnych miejsc. Mimo że Lew Jaszyn bronił radzieckiej bramki za dwóch -
gospodarze dopieli swego. Wspomniane na początku baraże, dały się we znaki w ćwierćfinałach wszystkim ich zwycięzcom. 17 czerwca - triumf, ale już dwa dni później powrót na boisko. To było za
dużo nie tylko dla piłkarzy radzieckich, ale także Irlandii Płn. i Walii, kóra choć wystąpiła bez znakomitego Johna
Charlesa, dzielnie stawiała się Brazylii aż do 65 minuty, gdy Pele zdobył piękną bramkę. Wspaniale wiodło się Francuzom . W 1/4 finału rozbili Irlandczyków i stanęli przeciw Brazylii. Do 39 minuty
było 1:1, "trójkolorowi" nie ustępowali faworytom, grali może nawet lepiej niż w poprzednich meczach. Nie dali jednak
rady Pelemu, którego trzy kolejne gole, zdobyte w drugiej połowie, w odstępstwie 23 minut (!) - promowały "Kanarkowych" do wielkiego finału. W drugim półfinale Szwedzi trafili na obrońców tytułu - Niemców,
którzy szczęśliwie wyeliminowała Jugosławię, żegnaną z powszechnym żalem. Niemcy marnie radzili sobie z kombinacyjnymi
atakami "Trzech Koron", co prawda na dziewięć minut objęli prowadzenie, ale już do końca spotkania tylko się bronili -
wielokrotnie faulowali. Szczególnie często padał nie mający nawet 170cm wzrostu Kurt Hamrin. Wreszcie
nie wytrzymał jeden z pilnujących go - Erich Juskowiak: uderzył Szweda w twarz i wyleciał z boiska.
Piłkarze Seppa Herbergera musieli przez ostatnie pół godziny grać w dziesiątke. Skorzystali z tego Gren i... Hamrin,
zadając rywalom ostateczne ciosy. W spotkaniu o trzecie miejsce klasę potwierdziła Francja. Niemcy trzymali się jakoś tylko pierwsze pół godziny.
W 50 minucie przegrywali już 1:4. "Galijskie Koguty" mogły być z siebie zadowolone: pokazały piękny, ofensywny futbol.
Pech, że trafiły na Braylię już w półfinale... Meczo o złoto wreszcie przyciągnął miejscowych kibiców, którzy płacili
"konikom" za bilety już nie po kilkadziesiąt, jak normalnie, lecz kilkaset koron. Przyszli raczej po to, by podziękować
swoim piłkarzom niż z nadziejami na sukces. I rzeczywiście - spotkanie miało dokładnie taki przebieg, jak się spodziewano.
No może za wyjątkiem pierwszych minut. Prowadzenie dla Szwedów uzyskał Nils Liedholm, radość trwała jednak wszystkiego
pięć minut. Niezawodny w podobnych sytuacjach Didi szybko pozbierał Brazylijczyków i resztę meczu można nazwać sambą wśród
rzęsistych braw szwedzkiej publiczności. Kropkę nad "i" postawił w ostatnich sekundach Pele - piękną główką zdobył
pięknego gola dla "Kanarkowych". I polały się łzy... Pele wprost krztusił się ze wzruszenia, ale i starszy od niego o
15 lat Djama Santos płakał jak bóbr. Brazylia czekała na ten sukces prawie trzydzieści lat, sześć turniejów o
mistrzostwo świata.
|
|