|
1974 r. - RFN
Kiedy w 1971 roku przyznano Niemcom prawo organizacji finałów mistrzostw świata '74, można powiedzieć, że cierpliwość
została nagrodzona. Ludzie znad Renu starali się bowiem o mundial równo 35 lat! Dostali turniej z dwiema istotnymi
nowościami: głównym trofeum i regulaminem. Złotą Nikę, po trzykrotnym triumfie zabrała Brazylia, więc FIFA ufundowała
statuetkę, która nosi do dzisiaj nazwę "Puchar Świata" i jest nagrodą przechodnią, przechowywaną stale w siedzibie
międzynarodowej federacji, podczas gdy mistrz otrzymuje na pamiątke jedynie replikę. W Niemczech (wówczas RFN) wystąpiło -
jak niemal zawsze - 16 reprezentacji, zmieniono jednak zasady rozgrywek. Z czterech grup I rundy awansowały po dwa
najlepsze, by znów się spotkać w (dwóch) czterodrużynowych grupach półfinałowych - ich zwycięzcy zdobywali prawo gry
o złoto, a drudzy w grupach mieli walczyć o trzecie miejsce. Nie był to zły pomysł: kto wyszedł z
pierwszej rundy, wiedział, że zagra przynajmniej 6 spotkań! W drugiej fazie nie wisiała już nad głową groźba
odpadnięcia z turnieju już po pierwszej porażce, jak to miało miejsce w systemie pucharowym. Powszechnymi faworytami
byli gospodarze, którzy dwa lata wcześniej w kapitalnym stylu zdobyli mistrzostwo Europy. Wśród najlepszych
wymieniano też bardzo doświadczony zespół Italii, chodziły słuchy o wysokiej formie Argentyny, mniej zaś mówiono
o Holendrach, chociaż sukcesy fantastycznego Ajaksu Amsterdam w Pucharze Europy powinny dać do myślenia. Wielką
niewiadomą stanowiła natomiast gruntownie odmłodzona, ekipa Brazylii. O grających w mundialu ledwie po raz drugi,
i to po 36-letniej przerwie, Polakach nie wspominano nawet słowem...
Nim zabrzmiał pierwszy gwizdek, doszło do nie tyle sportowej, co politycznej afery.
W barażach o prawo udziału w finałach miały spotkać się ZSRR i Chile. W pierwszym meczu, w Moskwie, padł rezultat
0:0. Gdyby "radzieccy" wygrali, powiedzmy 3:0 - nic by się pewnie nie stało, ale po takim wyniku nasi wschodni
sąsiedzi zaczęli kombinować. Oświadczyli, że "sborna" nie pojedzie na rewanż, gdyż na stadionie w Santiago junta
generała Pinocheta, więziła wcześniej przeciwników politycznych. Zażądali gry na neutralnym terenie. FIFA
ani myślała się z tym pogodzić i przyznała walkower rywalom. W finałach Chilijczyce również trafili do "politycznej"
grupy, w której los skojarzył RFN i NRD. Oba zespoły dość pewnie awansowały do rundy półfinałowej, ale dla
komunistów za Wschodnich Niemiec znacznie ważniejsze było zwycięstwo nad RFN. Owo 1:0 miało być kolejnym dowodem najsprawiedliwszego z ustrojów. I nieważne, że sprytni gospodarze
specjalnie nie zabiegali o zwycięstwo, które narobiłoby im tylko kłopotów: rozradowani piłkarze NRD wpakowali się w
drugiej rundzie na Holandię, Brazylię i Argentynę... Z rozgrywek Grupy B pozostały w pamięci: 9:0 Jugosławii z
Zairem i bardzo marna postawa Brazylijczyków, którzy po dwóch bezbramkowych remisach męczyli się z Afrykanami.
Grupę C w niezłym stylu wygrali Holendrzy m.in. rozbijając 4:1 Bułgarów, którzy kontynuowali swój marsz po n
iezwykły rekord: wystartowali w czterech mundialach z rzędu, rozegrali 12 meczów i pozostali bez choćby
jednego zwycięstwa! W Grupie D największą niespodziankę sprawiła Polska, która na samym początku pokonała
Argentyńczyków 3:2, by potem znokautować Haiti 7:0! Już po dwóch kolejkach było wiadome, że Polacy wyszli z grupy i to z pierwszego miejsca, gdyż Argentyna zremisowała z Włochami.
W ostatniej kolejce Argentyńczycy bali się gry na remis w meczu Polska - Włochy, bo to by ich wyrzuciło z dalszej
"zabawy". Jednak Polacy pokazali, że są zdecydowanie najlepszą drużyną tej grupy i zwycięzyli 2:1, przechodząc do
rundy półfinałowej jako jedyny zespół z kompletem punktów. Prawdziwą klasę pokazała Holandia w grupie półfinałowej:
3 mecze, 3 zwycięstwa, bramki 8-0! Johan Cruyff, jeden z największych piłkarzy w historii, cudownie "ciągnął"
kolegów. O "pomarańczowych" mówiono wówczas, że grają futbol totalny, co - z grubsza i niejaką przesadą rzecz
biorąc - oznaczało, że każdy zawodnik może w każdej chwili pełnić każdą rolę. Numerem jeden był jednak Cruyff.
Nie tzeba było kochać piłki, wystarczyło ją odrobinę lubić i rozumieć, by delektować się każdym zwodem, każdym podaniem i strzałem "Boskiego Johana".
Ten gość potrafił dosłownie wszystko. A że miał wokół wspaniałych partnerów - to Holandia wydawała się już mistrzem
świata. Niemcy - nie. Gospodarze męczyli się nie do opisania, nie tylko z Polską, w pamiętnym, deszczowym meczu na
Stadionie Leśnym we Franfurcie. Bardzo mocno oparli się także Szwedzi: prowadzili 1:0, do 77 minuty remisowali 2:2.
Skończyło się na 4:2 dla Niemców po świetnym, emocjonującym spotkaniu. W małym finale spotkały się Polska z Brazylią.
Mecz nie był wielkim widowiskiem, jedyną bramkę zdobył w 76 minucie Grzegorz Lato (król strzelców) i stało się jasne,
że Poska jest największą niespodzianką mundialu '74. Finał RFN-Holandia również nie był porywającym widowiskiem, za to -
dosyć dziwnym. John taylor z Anglii - główny arbiter spotkania - nie zawahał się, gdy po niespełna 120 sekundach trzeba było podyktować rzut karny przeciw
gospodarzom. 23 minuty później, również nie miał wątpliwości - Niemiec Paul Breitner wyrównał w ten sam sposób.
Tuż przed przerwą gola w swoim, "padliniarskim" stylu zdobył Gerd Mueller i tak już pozostało do końca. Niemcy,
prowadzeni do walki przez "Cesarza" Franza Beckenbauera, po raz drugi w dziejach zostali mistrzami świata, czemu
towarzyszyło mnóstwo zachwytów i spekulacji wokół postawy... Holandrów i Polaków. To historia bardzo podobna do
pierwszego niemieckiego triumfu, w 1954 roku, gdy superfaworytme mundialu była niezwyciężona jedenastka Węgier,
która też prowadziła w finale - 2:0, by przegrać 2:3. Jak to się jednak mówi - i wtedy, i teraz - "wynik poszedł w
świat". Wielki trener Helmut Schoen, opuszczał boisko Stadionu Olimpijskiego na ramionach zawodników.
|
|