|
1986 r. - MEKSYK
Zgodnie ze starym powiedzeniem - kiedyś musi być ten pierwszy raz. Otóż przed imprezą w 1986 po raz pierwszy w
historii mundialu zaszła konieczność zmiany gospodarza. Organizację turnieju finałowego powieżono pierwotnie Kolumbii.
Chociaż dostała na organizację okrągłe 12 lat(!), wielu obserwatorów wątpiło w jej możliwości organizacyjne i finasowe.
I mieli rację: niespełna cztery lata przed godziną "0" nowy przywódca Kolumbii, Belisario Betancur, wybił z głowy rodakom
marzenia o kibicowaniu wielkiej piłce. Cytuje - za red. Andrzejem Gowarzewskim - fragment przemówienia prezydenta: "Mamy
dość kłopotów, aby brać się za tak poważną imprezę. Wystarczy nam radość z sukcesu Gabriela Garcii Marqueza" (czyli
literata-noblisty 1982). Do wyścigu o schedę po Kolumbii przystąpiły Brazylia, USA i Meksyk. Ten ostatni wydawał się mieć
mniejsze szanse, skoro był już gospodarzem, i to nie dawno - w 1970 roku. Zyskał jednak gorące poparcie prezydenta FIFA,
Joao Havelange'a (inny Brazylijczyk, Pele optował za USA) i wiosną 1983 Meksykanie wiedzieli już, że staną się
pierwszymi w dziejach "pdwójnymi" gospodarzami mundialu. Uprzedźmy fakty: bardzo dobrymi
gospodarzami, zważywszy, że jesienią 1985 stolica, Ciudad Mexico, przeżyła potężne trzęsienie ziemi. W finałach
wystartowały znów 24 zespoły, podzielone w I rundzie na 6 grup, ale inaczej niż w Espana '82 wyglądał regulamin dalszej
części turnieju. Z każdej grupy awansowały dwa najlepsze zespoły, do tego dodawano cztery z trzecich miejsc - przez
porównanie ich dorobku punktowego, a w dalszej kolejności - bramkowego. Od tej chwili (1/8 finału) aż do końca obowiązywał
system pucharowy (pary i przegrywający odpada). Ta formuła znalazła wielu krytyków, i trudno było im odmówić racji:
porównanie dorobku drużyn, które się ze sobą nie spotkały, nigdy nie wychodziło piłce na dobre. Z drugiej strony - cóż
lepszego można było wymyślić przy liczbie 24 zespołów? Regulamin 1982 (druga faza rozgrywana w czterech trzydrużynowych
grupach) także była daleka od doskonałości. Pierwsza runda przebiegła bez szczególnych sensacji: nie potknął się nikt z
możnych, zaś Argentyna i Brazylia potwierdziły, że są głównymi faworytami turnieju. Argentyńczycy bez problemu wygrali swoją
grupę, z której wreszcie wygrzebała się Bułgaria - dopiero w piątym starcie w finałach, pozostając jednak wierną tradycji:
znowu nie wygrała ani jednego meczu! Awans umożliwił jednak wspomniany regulamin... Grupę B - przy wydajnej pomocy sędziów
w meczu z Belgią - wygrał, dopingowany przez grubo ponad 100-tysięczną widownię Meksyk. Niczym jednak nie zachwycił, męcząc
się zarówno z Irakiem, jak i z Paragwajem; inna rzecz, że ten ostatni spisywał się nadspodziewanie dobrze. W grupie C
dominował ZSRR i Francja, mająca nadal wspaniałą drużynę, prowadzoną przez Michela Platiniego, i olbrzymie nadzieje.
Rozpaczliwie zakończyli rozgrywki Węgrzy. Chociaż przed mundialem mocno się odgrażali, już po 25 minutach pierwszego
meczu - z Rosjanami - przegrywali 0:3, by w drugiej połowie stracić kolejne 3 gole, co w ostateczności zadecydowało o
powrocie Madziarów do domu. W grupie D Brazylijczycy - bez specjalnych starań - wygrali wszystkie trzy mecze, także z
Hiszpanią, o dziwo, znacznie lepszą niż przed czterema laty na własnych boiskach. 12 czerwca, w dniu 41.
urodzin, po raz 119. i ostatni stanął w bramce Irlandii Płn. Pat Jennings. Miał pecha, bo był to mecz z Brazylią.
Jubilat puścił trzy bramki. Najwięcej działo się grupie E. Świetnie wystartował Urugwaj, do 84 minuty prowadząc z Niemcami,
ale w następnym spotkaniu dostał straszliwe baty (1:6) od rewelacyjnej Danii, w barwach której szalał Preben Elkjaer-Larsen.
O awansie "Ursusów" zadecydował bezbramkowy remis ze Szkocją, mimo że grali w dziesiątke od... pierwszej minuty, gdy z
boiska wyleciał Jose Alberto Batista, po dwóch brutalnych faulach - w 40 i 53 sekundzie. To rekord świata! Szkoci zaś, po
raz nie wiadomo który, zmarnowali szansę awansu. W grupie F zadziwiająco słabo spisywali się dwaj faworyci grupy - Anglia
i Polska - z czego skorzystała wielka rewelacja pierwszej rundy - drużyna Maroka. Afrykańczycy zwyciężyli grupę, przed
Anglikami, Polakami i Portugalczykami. Marokańczycy zwyciężając nad Portugalią w ostatniej kolejce, otworzyli tym samym
drogę do fazy pucharowej Polakom, którzy awansowali z trzeciego miejsca. W 1/8 finału nagle i niespodziewanie
zgasła Dania. W meczu z Hiszpanią objęła prowadzenie, do przerwy był remis, a skończyło się na 1:5 i aż czterech golach
"Sępa" Emilio Butragueno. Jeszcze łatwiej, bo prawie bez walki poddali się mistrzowie świata '82 - Włosi. Francja robiła
z nimi, co chciała. Zupełnie inny przebieg miało spotkanie Belgia - ZSRR. Niemal wszyscy stawiali na ludzi Walerego
Łobanowskiego i niemal wszyscy się przeliczyli. "Sborna" dwukrotnie prowadziła, ale ostatecznie przegrała 3:4 po dogrywce.
To, co pokazali niektórzy piłkarze w ćwierćfinałach, można określić dwoma słowami: futbol porywający. Spotkanie Brazylii
z Francją uważane jest za jedno z najlepszych w historii mundiali. Zawierało wszystko, co można sobie wymarzyć. No, może
trochę mało goli - 1:1, mimo 30 minutowej dogrywki i licznych okazji z obu stron. Pod koniec meczu wielki Zico, trzy
minuty po wejściu na boisko strzelał karnego, ale Joel Bats obronił. Decydowały więc "jedenastki". Szczęście uśmiechnęło
się do Francuzów - wygrali 4:3, chociaż ich as Platini nie trafił w bramkę. Dwa inne mecze również
zakończyły się "karnymi" dogrywkami. Po bezbramkowym remisie, dwóch czerwonych i ośmiu żółtych kartkach turniej pożegnali
Meksykanie, bezlitośnie wypunktowanymi przez Niemców. O jednego karnego lepsi okazali się Belgowie w starciu z Hiszpanią i
"cichaczem" wskoczyli do wielkiej czwórki. W ostatnim spotkaniu 1/4 finału, Argentyna - Anglia, dały znać o sobie geniusz
i małość Diego Armando Maradony. Był genialny, gdy potraktował brytyjskich graczy niczym slalomowe tyczki i zdobył
decydującego gola. Zdobył również pierwszego, ale... ręką i plótł coś potem o "ręce Boga". Anglicy mieli oczywiście
pretensje do arbitrów, ale tych ostatnich można zrozumieć. Kotłowanina na polu karnym była ogromna, a Maradona trzymał
ręke tuż przy głowie. Półfinały - bez specjalnej historii. Francuzi niczym nie przypominali drużyny ze spotkania z
Brazylią (może kosztowało ich tak wiele?) i dosyć łatwo ulegli Niemcom. Również Belgowie nie bardzo wierzyli w możliwość
pokonania Argentyny, dla której kolejne dwa gole strzelił Maradona. W finale nie zdobył już żadnego, ale uczynili
to za niego inni. Argentyńczycy objęli dwubramkowe prowadzenie i zaczęli bronić wyniku, czego w meczach z Niemcami nie
powinno się robić. I na ciężko wypracowaną przez Jose Luisa Browna i Jorge Valdano przewagę rywale odpowiedzieli dwoma
"szybkimi" trafieniami Karla-Heinza Rummeniggego i Rudiego Voellera. Wydawało się, że Niemcy wytargują przynajmniej
dogrywkę. Argentyna potrafiła się jednak zdobyć na jeszcze jeden zryw. Siedem minut przed ostatnim gwizdkiem po akcji
Maradony i Burruchagi - ten ostatni zadał decydujący cios. I tak Argentyńczycy dołączyli do nacji, które mogły się
pochwalić dwoma złotymi medalami mistrzostw świata. Tylko tej "ręki Boga" nigdy się Maradonie nie zapomni...
|
|