|
1970 r. - MEKSYK
Przed finałami mistrzostw świata w Meksyku znów zadawano sobie pytanie: czy Złota Nike znajdzie wreszcie właściciela
na stałe? Obowiązywała bowiem wówczas reguła, że trzeci tytuł oznacza zdobycie bezcennej statuetki greckiej bogini na
zawsze. Któż mógł przypuszczać, że wśród czterech czołowych drużyn turnieju znajdą się aż trzy, które mogą się o to
ubiegać - Brazylia, Urugwaj i Włochy! Nim jednak mistrzostwa wystartowały, wiele radości prawdziwym sympatyką piłki
sprawiła FIFA, wprowadzając dwie od dawna oczekiwane innowacje. Przede wszystkim zezwolono na dokonywanie w czasie
meczu zmian zawodników (dwóch w każdym zespole). Przepis pojawił się w samą porę - Meksyk, z ogromnymi różnicami temperatur i wysokościami poszczególnych regionów, nie był
dla piłkarzy miejscem szczególnie przyjaznym. Na przykład "Piekło Guadalajary" wspominają pewnie do dzisiaj nie tylko
Anglicy, ale i Brazylijczycy, którzy aklimatyzowali się w Meksyku miesiąc. Drugie novum, bez którego dziś nikt nie
wyobraża sobie futbolu, to kartki - żółta (ostrzeżenie) i czerwona (usunięcie z boiska). Od razu powiedzmy, że po
"zółć" arbitrzy sięgali 45 razy w 32 meczach (średnia gry fair dzisiaj też nie do wyobrażenia), zaś wyrzucony z boiska
został jedynie Erich Deuser, niemiecki... masażysta, który bez pozwolenia sędziego udzielił pomocy swojemu piłkarzowi.
Pierwsza runda pierwszego meksykańskiego mundialu (był jeszcze drugi - w 1986), przebiegła
bez specjalnych emocji i sensacji, faworyci w komplecie awansowali do ćwierćfinałów. Nie znaczy to, że nie działo się
nic interesującego. W grupie C, we wspomnianej Guadalajarze, broniący tytułu Anglicy spotkali się z Brazylią, która w
meczu otwarcia wysoko pokonała Czechosłowację, pokazując, że jest kandydatem nr 1 do tytułu. Ponownie triumfowali
"Kanarkowi" - po golu Jairzinho - zaś Anglicy przeklinali meksykański klimat. Mieli sporo racji: kazano im grać w
samo południe, przy temperaturze 45 stopni Celsjusza. Szczególnego wyczynu dokonali Włoci. W pierwszym meczu, w 10 minucie, strzelili Szwecji bramkę (Angelo Domenghini) i... na tym w grupie poprzestali.
Wyszli do ćwierćfinałów z pierwszego miejsca z czterema punktami i różnicą bramek 1-0! Pewnym ich
usprawiedliwieniem może być fakt, że dwa spotkania zagrali w Toluce, położonej na wysokości blisko 2700 metrów.
Słaba grupa trafiła się Niemcom, którzy skwapliwie z tego skorzystali. Nie przeszkodziła im między innymi Bułgaria,
która startowała w finałach trzeci raz z rzędu i pozostała bez choćby jednego zwycięstwa. Bułgarzy prowadzili do
50 minuty z Peru 2:0, ale nie wytrzymali do końca i przegrali 2:3. Grupę A wygrali Meksykanie dzięki... losowaniu.
FIFA zdecydowała wprawdzie, że w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramkowa, ale co zrobić, gdy i tu jest równo -
nie przewidziano. ZSRR zajął drugie miejsce, co oznaczało ćwierćfinał z Urugwajem. Mecz był bardzo dramatyczny,
chociaż aż do 116 minuty bez bramek. Gdy padł wreszcie gol dla "Ursusów" - jego autor, Victor Esparrago, wszedł na
boisko trzy minuty wcześniej - piłkarze "sbornej" urządzili nielichą awanturę. Twierdzili, że podający piłkę Julio
Montero zgarnął ją zza linii autowej, więc byli przekonani, że akcja zostanie przerwana. Oficjalny protest
federacji ZSRR został odrzucony. Nie koniec na tym ćwierćfinałowej gorączki. W powtórce finału z przed czterech lat
Anglicy prowadzili z Niemcami do 68 minuty 2:0, byli o niemal klasę lepsi, by ostatecznie... odpaść! Wyspiarscy kibice
obwiniali o porażkę bramkarza, Petera Bonettiego (dwa gole były do obrony) i trenera, sir Alfa Ramseya, który 20 minut
przed końcem meczu zdjął z boiska Bobby'ego Charltona, chcąc oszczędzić jego siły na półfinał. Meksykanie musieli jechać
do Toluki, by przy czterokrotnie mniejszej niż na stołecznym Estatio Azteca 2000 widowni spotkać się z Włochami.
Ci ostatni, oswojeni już z wysokością, nagle się rozstrzelali. Od 0:1 do 4:1 i gospodarze żegnali turniej.
Niewiele trudniejszą przeszkodę miała Brazylia, chociaż drużyna Peru, prowadzona przez... brazylijskiego mistrza świata,
Didiego - dzielnie stawiała opór. Również w półfinale czekał na "canarinhos" rywal z Ameryki Płd. - Urugwaj.
Zaczęło się wprawdzie od gola "Ursusów", ale na więcej nie było ich stać. W drugim półfinale działy się rzeczy niezwykłe.
Włosi już w 8 minucie zdobyli gola (Roberto Boninsegna) i zamurowali swoją bramkę. Niemcy wściekle atakowali do
ostatniej minuty i - jak to oni potrafią - właśnie w końcowych sekundach wyrównali: wspaniały libero,
Karl-Heinz Schnellinger, ten jeden jedyny raz wpisał się na listę strzelców podczas finałów, a grał w 17 meczach
czterech turniejów! Dogrywka:94 minuta - gol Gerda Muellera i 2:1 dla Niemców. 98 minuta - piękny wolny obrońcy
Tarcisio Burgnicha i 2:2. 103 000 widzów w Ciudad Mexico ogląda cudowny spektakl. 104 minuta - włoskie bożyszcze, Luigi Riva,
strzela na 3:2. 110 minuta - główka Muellera i 3:3! Minutę później do siatki trafia jednak Gianni Rivera.
4:3 dla Włochów!!! Chociaż do końca pozostaje "aż" 9 minut, Niemcy nie dają już rady. Finał nie był już -
a czy mógł być? - tak emocjonujący. Mimo zę Włochom długo udawało się utrzymywać remis, nikt na widowni
nie miał wątpliwości kto zostanie mistrzem świata. Rzeczywiście, wkrótce posypały się gole dla Brazylii,
która zabrała statuetkę Nike na zawsze do domu. Można chyba zaryzykować, że nikt ani wcześniej, ani później
nie zdobył tytułu w tak niezwykłym, urzekającym stylu. Wokół cudownego, odrodzonego, blisko 30-letniego Pelego zbudowano zaspół, w którym każdy piłkarz miał do odegrania
ważną rolę, a przy tym współtworzył - może z wyjątkiem przeciętnego bramkarza, Felixa - fantastyczne widowisko.
Drużyna i jej styl stanowiły bez wątpienia dzieło Joao Saldanhy, który był selekcjonerem przez blisko półtora roku,
aż do wiosny 1970, gdy - po konfliktach z klubami i federacją - podał się do dymisji. Wczesnym popołudniem
21 czerwca laury zbierał więc Mario Lobo Zagallo. Po raz trzeci został mistrzem świata, z tym że poprzednie dwa
tytuły wywalczył jako zawodnik. Złoto w dwóch rolach powtórzył po nim na razie tylko Niemiec Franz Beckenbauer.
|
|