|
1990 r. - WŁOCHY
Aura nie zawiodła, publiczność również - ze średnią blisko 50 tys. na mecz. Nieco problemów było ze stadionami:
4 lata przed finałami żaden nie spełniał wymogów FIFA, wymogów dodajmy mocno zaostrzonych po tragedii na stadionie
Heysel w Brukseli (w czasie Pucharu Mistrzów 1985, Juventus - Liverpool). Kilka miesięcy przed mistrzostwami tuzin
stadionów prezentował się jednak już niezwykle okazale - obiekty były piękne, funkcjonale i bezpieczne. Można się
było tylko spierać, który ładniejszy - San Siro w Mediolanie, Delle Alpi w Turynie, czy może San Paolo w Neapolu.
Niestety wielkie remonty kosztowały życie 23 robotników... I wszystko było by wspaniale, gdyby nie poziom imprezy. Mecze
które zostały w pamięci z Mondiale '90, można policzyć na palcach jednej ręki. Dużo było natomiast czegość co wtedy
nazywano "antyfutbolem", a dziś - "futbolem na nie", czyli grania głównie z myślą o zabezpieczeniu własnej bramki. Stąd
niewiele ponad 2 gole na spotkanie - bardzo smutny rekord. Niespecjalnie ryzykując, wolno uznać włoskie finały za jedne z
najgorszych, jeśli nie najgorsze w historii. Słowem: ogromne rozczarowanie, wzmocnione jeszcze "jakością" finałowego meczu Niemcy - Argentyna. Na starcie stawiły się znowu 24 drużyny i
miały grać według regulaminu, który obowiązywał w Meksyku '86. Sześć grup po cztery zespoły, dwa najlepsze z każdej grupy
awansowały do 1/8 finału, gdzie zaczynał obowiązywać model pucharowy (przegrywający odpada). Stawkę w tej fazie uzupełniały
cztery drużyny z trzecich miejsc w grupach, mające najlepszy dorobek, czyli znowu mieliśmy niezbyt szczęśliwe porównanie
ekip z różnych "parafii". Stawka była, zdawało się, doborowa. Zabrakło jedynie Duńczyków, którzy za dwa lata zastępując w
ostatniej chwili wykluczoną Jugosławię, mieli zostać w Szwecji sensacyjnymi mistrzami Europy. Poza tym - mnóstwo...
faworytów, na czele z gospodarzami. Włosi w swojej grupie eliminacyjnej wygrali wszystko, ale trudno się było specjalnie
zachwycać ich postawą. Gola nie stracił, ale też strzelili tylko cztery, z czego połowę Salvatore Schillaci, rzeczywiście
sensacja turnieju. Tuż za nimi pewnie wskoczyli do drugiej rundy Czechosłowacy, z Tomaszem Skuhravym na czele. Od początku
demonstrowali dobre przygotowanie do turnieju. W grupie B - co najmniej niespodzianka: w meczu otwierającym imprezę Kamerun pokonał broniącą tytułu Argentynę! Kiedy Omam Biyik
strzelał jedynego gola spotkania, Afrykanie walczyli już w dziesiątke (kilka minut wcześniej czerwoną kartkę zobaczył
Kana Biyik). A jednak sobie poradzili, mimo że ostatnie dziesięć minut grali bez jeszcze jednego wyrzuconego z boiska
(Massing). "Nieposkromione Lwy" kontynuowały dobrą passę w meczu z Rumunią, którą pokonali dzięki dwóm golom 38-letneigo
(!) Rogera Milli. Rumuni wyszli z grupy na drugim miejscu, zaś Argentyńczycy - na trzecim. Stało się tak głównie dlatego,
że - nie po raz pierwszy - całkowicie zawiodła ekipa ZSRR, zbyt łatwo oddając punkty wymienionym rywalom. A przecież z
ludźmi Walerego Łobanowskiego, tak bardzo wcześniej się liczono. Co prawda, w spotkaniu z Argentyną zostali wyraźnie
skrzywdzeni przez sędziującego trzeci już mundial, Erika Fredriksona. Szwed nie gwizdał - chociaż widział - ręki Diego
Maradony na własnym polu karnym. "Sborna" zmobilizowała się, gdy było za późno - nawet 4:0 z Kamerunem nie mogło pomóc.
Podobnie jak włosi bez strat wyszła z grupy Brazylia, co trudno było uznać za niespodziankę, ale drugie miejsce niedocenianej Kostaryki wprawiło w zachwyt nie jednego fachowca. Piłkarze
z Ameryki Środkowej najpierw poradzili sobie ze Szkocją, ktura po raz kolejny spaprała mundialowy występ. Potem,
w ostatnim kwadransie spotkania ze Szwecją, wyciągnęli z 0:1 na 2:1 - i Skandynawowie, śladem Szkotów mogli ruszać
w drogę powrotną. Warto przypomnieć, że Kostaryka wygrała eliminacje w strefie CONCACAF, co było na ogół "specjalnością"
Meksyku. Federacja piłkarska tego kraju pozwoliła sobie jednak sfałszować metryki piłkarzy występujących w mistrzostwach
świata do lat 20 i została za karę wykluczona z "dorosłego" mundialu. Grupę D zdominowała drużyna Niemiec. O ile wysoki
zwycięstwo nad Emiratami było niczym kropka na końcu zdania, to 4:1 z Jugosławią robiło już wrażenie. Przedziwnie potoczył
się ostatni mecz eliminacyjny Niemców - z Kolumbią. W 89 minucie Pierre Littbarski dał im prowadzenie 1:0, ale w ostatnich
sekundach wyrównał Freddy Rincon i ten gol zapewnił Kolumbijczykom awans do drugiej rundy! Podobnego wyczynu dokonali w
grupie E Urugwajczycy, chociaż w ich przypadku należy raczej mówić o "wyczynie": również w ostatniej minucie Daniel Fonseca awansował zespół, strzelając jedyną bramkę słabej Korei Płd.
Grupa D, którą "rządzili" Hiszpanie i Belgowie, była mocno nudnawa, chociaż padło stosunkowo dużo goli. Na straszną niemoc
strzelecką cierpieli natomiast piłkarze grupy F, mimo że jej skład był dosyć interesujący. Niespodziewanych kłopotów
dostarczył faworytom Egipt: zremisował z Holandią, dzielnie walczył z Anglią. Chwała pokonałym, ale potentaci powinni się
oblać rumieńcem wstydu, mimo promocji do 1/8 finału. Trafiła tam również Irlandia, wyprzedzając Holendrów dzięki...
losowaniu (identyczne punkty i bramki, remis w meczu zainteresowanych). W 1/8 finału nadal furorę robił Kamerun. Sprawa
rozstrzygnęła się dopiero w drugiej połowie dogrywki meczu z Kolumbią, a w głównej roli znowu wystąpił Milla, strzelając
zwycięskie bramki. I tak "Nieposkromione Lwy" stały się pierwszymi w historii przedstawicielami Afryki, którym udało się
osiągnąć ćwierćfinał. Dogrywki były potrzebne w także dwóch innych spotkaniach. Irlandia wygrała z Rumunią dopiero w rzutach karnych, zaś Anglicy "dopadli" Belgów dopiero w 119 minucie,
po golu Davida Platta. Brazylia naciskała Argentyńczyków przez 3/4 meczu, ale bez skutku. Wystarczyło jednak
dosłownie 10 sekund, by fantastyczna akcja Maradony dała awans mistrzom świata '86 do ćwierćfinału. Wicemistrzowie, czyli
Niemcy, dokonali tej samej sztuki, a ich mecz z Holandią należał do nielicznych widowisk z prawdziwego zdarzenia podczas
Italia '90. Awans zawdzięczali w dużej mierze kapitalnej grze Juergena Klinsmanna. Obaj rywale grali przez ponad godzinę
grali w dziesiątke: Rudi Voeller powiedział parę przykrych słów Frankowi Rijkardowi, za co w rewanżu Holender go... opluł
i obaj zobaczyli czerwone kartki. Gospodarze sami sobie byli winni, że dopiero w drugiej połowie zmogli Urugwaj, który nie
pokazał niczego godnego uwagi. Równie pewnie awansowali piłkarze Czechosłowacji. Na 4:1 z Kostaryką najbardziej zapracował
Skuhravy, strzelając trzy bramki - wszystkie głową. Jugosłowianie, zapomniawszy o ciężkiej porażce z Niemcami,
wyeliminowali Hiszpanię, co przede wszystkim było zasługą Dragana Stojkovicia, zdobywcy obu bramek, przy czym decydująca
padła z pięknego rzutu wolnego w ostatniej minucie! "Plavi" potweirdził klasę w ćwierćfinałowym spotkaniu z Argentyną, ale odpadli po dogrywce na rzuty karne (120 minut
walki przyniosło bezbramkowy remis). W wielkiej próbie nerwów najpewniej czuł się Sergio Goycochea (w trakcie turnieju
zastąpił kontuzjowanego Nery'ego Pumpido, mistrza świata 1986), który obronił dwa strzały. Bez przedłużania czasu gry nie
obeszło się także w meczu Anglia - Kamerun. Afrykanie w drugiej połowie, w odstępie niecałych pięciu minut wyćiągnęli z
0:1 na 2:1, ale niedługo przed końcem wyrównał Gary Lineker z karnego. W dogrywce znów... Lineker i karny. Kameruńczykom
zabrakło trochę sprytu, ale mieli się czym pochwalić: po raz drugi wystąpili w finałach i przegrali tylko dwa z ośmiu
reozegrancyh spotkań. Włosi (znowu Schillaci) poradzili sobie z Irlandią, która nie bardzo wierzyła, że cokolwiek może
wskórać. Również 1:0 wygrali Niemcy z Czechosłowacją, jedyną bramkę strzelił z karnego Lothar Matthaeus, który przez
cztery lata od poprzedniego muniadlu dojrzał z piłkarskiego robotnika na reżysera gry i lidera zespołu. Półfinały to
wilekie rozczarowanie gospodarzy. "Magiczny wieczów", jakiego gospodarze oczekiwali 3 lipca w Neapolu, przyniósł sukces Argentynie, wspaniale dyrygowanego przez Maradonę. Po 120 minutach
1:1 i kolejna dogrywka na karne. Po trzech seriach ramis, ale wtedy znowu sprawy w swoje ręce wziął Goycochea, dwukrotnie
broniąc "jedenastki". Tak samo rozstrzygnął się mecz Niemców z Anglikami. Dwie godziny walki dały 1:1, a w karnych nasi
zachodni sąsiedzi byli bezbłędni. O finale aż się nie chce pisać... Miała to być wielka powtórka sprzed czterech lat, a
skończyło się na jedynym niemieckim golu, zdobytym w dodatku z karnego, zaś poziom spotkania zawiódł dosłownie wszystkich.
Nigdy przedtem, ani potem decydujący mecz mistrzostw nie był tak wyprany z emocji. Argentyńczycy żałowali, że zabrakło
Caniggi (kara za żółte kartki), stanowiącego wielkie wsparcie dla Maradony. Niemcy świętowali trzeci tytuł mistrza świata,
fetowali selekcjonera, Franza Beckenbauera, który do złota jako zwodnik (1974) dorzucił teraz triumf w nowej roli.
Natomiast ich rywale (też mieli szanse na trzecie w historii mistrzostwo) ostro krytykowali arbitra za odgwizdanie karnego;
szczególnie Maradona, który wrzeszczał i płakał jak dziecko. W tym trudnym do prowadzenia spotkaniu (dwie czerwone kartki) panu Codesalowi Mendezowi pomagał na linii
Michał Listkiewicz. Późniejszy prezez PZPN był w tym turnieju najlepszym asystentem i wciąż jest jedynym Polakiem, który
dostąpił zaszczytu sędziowania w najważniejszym piłkarskim meczu. Nocą przed finałem, w rzymskich Termach Karakalli,
odbył się niezwykły koncert trzech tenorów. Po raz pierwszy zaśpiewali razem najwięksi z największych: Jose Carreras,
Placido Domingo i Luciano Pavarotti. Wrażenie było piorunujące. I dlatego nie piłkarze, lecz przede wszystkim pieśniarze
wielu ludziom kojarzą się z turniejem Italia '90.
|
|