|
1978 r. - ARGENTYNA
Wiosną 1976 władze w kraju gospodarzy objęli wojskowi, wprowadzając stan wyjątkowy i finały piłkarskich mistrzostw
świata miały się stać dla rządzących - jak to już nie raz w historii bywało - świetną imprezą propagandową. Pozorów
normalizacji nie udało się jednak zachować. Kolejne, specjalne komisje FIFA, wizytujące Argentynę, nie kryły niepokoju.
A gdy podziemna opozycja zamordowała przewodniczącego tamtejszego komitetu organizacyjnego, generała Omara Carlosa
Actisa, turniej był poważnie zagrożony. Wojskowym władzą udało się w końcu przekonać sterników FIFA, że mistrzostwa
zostaną przeprowadzone sprawnie i - co najważniejsze - bezpiecznie. Stawka zaś była ogromna - Argentyna czekała na
zwrot wpompowanych w imprezę ponad 700 mln dolarów! Powiedzmy od razu, że gospodarze dotrzymali słowa. Finały
zakończyły się sukcesem organizacyjnym i sportowym. Trudno jednak było mówić o wielkich wpływach, skoro nie
przekroczyły 50 mln dolarów. Grano według tego samego, wyjątkowo udanego regulaminu, jaki obowiązywał na poprzednich
mistrzostwach (1974) w RFN. W pierwszej rundzie bez wątpienia najsilniejsza była grupa A: z gospodarzami, Włochami,
Francja i - chcąc nie chcąc - statystującymi Węgrami. Właśnie w meczu Italii z Francją piękny zegarek, nagroda firmy
Seiko dla strzelca "najszybszej" bramki, znalazł od razu właściciela. A był to... pierwszy gol mistrzostw.
Gdy w 38. sekundzie francuski napastnik, Bernard Lacombe, trafił z główki do siatki Dino Zoffa - nikt nie miał
złudzeń, że da się jeszcze wygrać ten wyścig. O ironio, zdobycz Lacombe'a zupełnie "Kogutom" nie pomogła:
przegrali po 1:2 z Włochami i Argentyną (chociaż po zaciętej walce), żegnając się z turniejem. A gospodarze w
pierwszych trzech meczach męczyli się z każdym rywalem, nawet z Węgrami (dwóch ich gwiazdorów, Andras Toeroecsik
i Tibor Nyilasi, pod koniec spotania w ciągu minuty wyleciało z boiska). W "polskiej" grupie B nie działo się nic
specjalnie interesującego dla świata. Ziewano podczas otwierającego mistrzostwa spotkanie Niemcy (RFN)- Polska,
potem coraz bardziej dziwiono się przeciętnej formie mistrzów świata '74 - Niemców, którzy wprawdzie rozbili Meksyk,
ale dwa pozostałe spotkania zakończyli bezbramkowo. Również wielka rewelacja mundialu 1974 nie pokazała nic wielkigo,
męcząc się nawet ze słabiutką Tunezją. W grupie C niespecjalnie wiodło się Brazylii, która uporała się z powszechnie chawloną Austrią, ale w dwóch pozostałych meczach nie
potrafiła zwyciężyć i przegrała pierwsze miejsce w grupie na rzecz piłkarzy znad Dunaju. Podobnie jak Argentyna,
"Canarinhos" nie robili jednak z tego wielkiego problemu, gdyż również unikali starcia z Holandią. Inna rzecz,
że wpadli przez to na gospodarzy. Krążyły opini, że wspomniana Holandia, wicemistrz świata 1974, jest jeszcze
mocniejszy niż przed czterema laty. Pierwsza runda wszak niczego takiego nie wskazywała: "Pomarańczowi" poradzili
sobie tylko z Iranem, ulegli zaś Szkocji, której tradycyjnie ten sukces nic nie dał. Rewelacją okrzyknięto
Peruwiańczyków: dwa pewne zwycięstwa i remis robiły wrażenie. Ich spotkanie z Iranem i dla nas miało swój smak:
wreszcie polski sędzia poprowadził - jako główny - mecz mundialu. Był nim Alojzy Jarguz (kilka dni wcześniej pełnił
funkcję liniowego w meczu Brazylii ze Szwecją). Kilka niespodziewanych wyników plus trochę kalkulacji
w poszczególnych ekipach i oto mieliśmy prawdziwy skład grup półfinałowych: w jednej - mistrzostwa Ameryki Płd.
z Polską do towarzystwa; w drugiej - sama Europa! Tu wreszcie pokazała klasę Holandia. Zremisowała co prawda z Niemcami (po dość dramatycznym spotkaniu), ale pogrążyła Austrię i Włochów,
którzy na lata zapamiętali sobie nazwisko holenderskiego obrońcy, Erny'ego Brandtsa. W pierwszej połowie
(nie bez wyraźnej pomocy bramkarza, Pieta Schrijversa, niemal natychmiast zjętego z boiska) strzelił samobójczo
do własnej bramki, by wkrótce po przerwie trafić do... tej samej, ale już Włoskiej. Po raz drugi z rzędu Holandia
w wielkim finale! Grupa II po zwycięstwie gospodarzy nad Polską, stała się rywalizacją Argentyny i Brazylii.
W drugiej kolejce zremisowały ze sobą 0:0 i było jasne, że o wszystkim zadecyduje różnica bramek. Brazylijczycy
ograli naszych "tylko" 3:1, więc wychodząca za dwie i pół godziny później na stadion w Rosario, Argentyna miała
ułatwione zadanie, tym bardziej że Peruwiańczycy nie zamierzali jej specjalnie przeszkadzać. Gospodarze
"rozstrzelali" ich 6:0 z uśmiechem na ustach. Wokół tego meczu narosło sporo legend, opowiadanych szczególnie przez
rozżalonych Brazylijczyków. Rzeczywiście, wyglądało na to, że wynik jest ukartowany, ale całej prawdy raczej
nigdy się nie dowiemy. Finał trzymał w napięciu do... 105 minuty.Prowadzili Argentyńczycy, 82 minucie "Pomarańczowi" wyrównali, zaś kilkadziesiąt sekund później przeprowadzili akcję,
po której znakomity Rob Rensenbrink powinien strzelić zwycięskiego gola. Trafił jednak w słupek. W dogrywce
dominowali już gospodarze - stworzyli tyle sytuacji, że nikt by się nie dziwił, gdyby nie dwie, lecz nawet pięć bramek.
Ale jak to się wszystko mogło tak nagle odmienić? Kolejna tajemnica mundialu... Złoty medal zdobyła jednak świetna,
uwielbiająca ofensywny futbol drużyna, prowadzona przez wyśmienitego, charyzmatycznego trenera - Luisa Cesara Menottiego.
Karnawał w Argentynie trwał dobre parę tygodnii, ale trudno się dziwić: na pierwszy tytuł czekano tam prawie pół wieku.
Zresztą już w czasie turnieju kibice pokazali wszystkim jak się bawić - to właśnie z Mundialu '78 pochodzi zwyczaj
rzucania serpentyn i ogromnego "confetti".
|
|