|
1966 r. - ANGLIA
W pierwszych siedmiu turniejach o mistrzostwo świata próżno szukać w czołowej czwórce piłkarzy z "ojczyzny futbolu" -
Anglików. Najpierw się "wspaniale izolowali", uważając, że i tak są najlepsi, a kiedy wreszcie (od 1950) przystąpili do
rywalizacji - wejście do ćwierćfinału stanowiło przez długie lata szczyt ich możliwości. Fatalna passa miała się skończyć w
1966, gdy Anglia wystąpiła w roli gospodarza zmagań o Złotą Nike. Ba, ale w 1966 statuetka... zniknęła! Wkradziono ją z
wystawy filatelystycznej w opactwie westminsterskim. Szukała skarbu cała Anglia, ze Scotland Yardem na czele, znalazł
zaś... kundel o imieniu Pickles. Jakoś wyniuchał Nike w ogrodowym kuble na śmieci na jednym z przedmieść Londynu.
Właściciel pieska dostał w nagrodę 3 tys. funtów, czyli dziesiątą część kwoty na jaką było ubezpieczone trofeum.
Na angielskich boiskach, co nie zdarzało się dotychczas często, stawiły się najlepsze zespoły, z wyjątkiem wicemistrza
'62 - Czechosłowacji. Jednak najlepsi na papierze - nie znaczy najlepsi na boisku. Już w pierwszej rundzie wybuchły dwie wielkie
bomby. Przede wszystkim z imprezą pożegnali się triumfatorzy dwóch poprzednich turniejów - Brazylijczycy. Cóż z tego,
że znów prowadził ich słynny Vicente Feola. Zespół nie był przygotowany do twardej walki, nie błyszczał już wielkimi
indywidualnościami. Wprawdzie na dzień dobry Pele i Garrincha świetnymi strzałami z rzutów wolnych pokonali Bułgarię,
ale na tym się skończyło. Pele, ordynarnie skopany najpierw przez Bługara Dobromira Żeczewa, a później Portugalczyka
Joao Moraisa, niewiele mógł zwojować. Garrincha mało przypominał najlepszego piłkarza mistrzostw 1962. Wściekłość
brazylijskich kibiców nie miała granic - tak mocno wierzyli przecież, że Złota Nike dostanie się im na zawsze
(po trzecim triumfie z rzędu - taki był wówczas przepis). "Tłuścioch" Feola mógł wrócić do Brazylii dopiero po kilku
tygodniach... Jeszcze lepszy numer wycieli swoim "tifosi" piłkarze Włoch. W ostatnim meczu z debiutującą w finałach Koreą Płn., wystarczył im do awansu remis. Cisnęli przez
cały mecz, bijąc seriami rzuty rożne, strzelali centymetry obok bramki. Rewekacyjna postawa bramkarza, Lee Chan-myunga
oraz jedna kontra i oddany w pełnym biegu przez Park Doo-ika strzał wystarczył, by napakowane gwiazdami "calcio"
drużyna Italii zbierała się do domu. Fakt, że przez blisko godzinę Włosi grali bez sfaulowanego kapitana, Bulgarellego
(możliwość zmian zawodników wprowadzono dopiero cztery lata później) - stanowił niewielkie usprawiedliwienie.
Było jednak coś jeszcze, co opisuje nieoceniany historyk futbolu, red. Andrzej Gowarzewski, powołując się na opublikowane
w 1986 wspomnienia Mihajlo Andrejevicia, jugosłowiańskiego profesora medycyny, wieloletniego, prominentnego
działacza FIFA. Otóż Andrejević napisał, że po meczu z Włochami stwierdzono w organizmach koreańskich piłkarzy obecność
niedozwolonych środków dopingujących, ale FIFA - bojąc się skandalu - postanowiła milczeć...
Czy tak było naprawdę - nie dowiemy się pewnie nigdy. Faktem jest natomiast, że Koreańczycy
napędzili stracha w ćwierćfinale Portugalczykom, prowadząc w 24 minucie 3:0! Gdyby nie Eusebio, Iberyjczycy raczej by się
już nie podnieśli. Ciężko, chociaż nie aż tak, szło również Anglikom. Taka sobie gra w pierwszej rundzie, a potem mordęga
z Argentyną w 1/4 finału. Jedyną bramkę na Wembley strzelił, 11 minut przed końcem, Geoff Hurst. Argentyńczycy mieli
ogromne pretensje do zachodnioniemieckiego arbitra, Rudolfa Kreitleina. W 35 minucie usunął z boiska ich kapitana,
Antonio Rattina, podobno za... pyskowanie po hiszpańsku, którego Niemiec jednak nie znał. W każdym razie, Anglia miała
już pierwszy w dziejach półfinał, chociaż trener Alf Ramsey był ogromnie krytykowany zarówno przez dziennikarzy,
jak i kibiców. W pozostałych ćwierćfinałach nie było wielkich emocji, chociaż dla niektórych niespodziankę stanowiło
zwycięstwo ZSRR nad świetnymi w I rundzie Węgrami, z niezapomnianym Ferencem Bene na czele. Mistrzostwa w Anglii były pierwszymi, jakie relacjonowała na żywo polska
telewizja. Mecze półfinałowe przeszły do historii jako jedne z najpiękniejszych półfinałów w historii mistrzostw. Niemcy -
dzięki Helmutowi Hallerowi, a przede wszystkim Franzowi Beckenbauerowi - pokonali 2:1 piłkarzy radzieckich,
których bramki strzegł legendarny, 37-letni już Lew Jaszyn. Kto wie, jak ułożyłby się mecz, gdyby nie absurdalny faul
(bez piłki) Igora Czislenki - od 44 minuty zespół ZSRR grał w dziesiątke. W drugim półfinale było jeszcze lepiej.
Portugalczycy potwierdzili, że zasługują na miano rewelacji turnieju, zaś Anglicy - że są jednak przygotowani do walki o
Złotą Nike. Twardy, ale czysty, szybki, obfitujący w strzały mecz. Na dwa gole brytyjskiego dyrygenta, Bobby'ego
Charltona, Eusebio odpowiedział tylko jednym (z karnego), ale kilkanaście minut po przerwie gospodarze przeżywali
straszne chwile i niewiele brakowało, by w tym okresie Portugalczycy zapewnili sobie zwycięstwo. Ostatecznie zajęli trzecie miejsce, pokonując ZSRR 2:1, a decydujący cios zadał dwie minuty przed
końcem olbrzymi (blisko 190 cm) Jose Torres. Finał przeszedł do kroniki jako najbardziej dramatyczny. Niesamowita
walka dwóch wielkich rywali. Prowadzenie Niemców, potem - 2:1 Anglików. Szwajcarski sędzia, Gottfried Dienst,
zamierzał za kilka sekund zakończyć grę, gdy na strzał życia zdobył się stoper Niemców - Wolfgang Weber. Chociaż w
dwóch turniejach o mistrzostwo świata rozegrał 8 spotkań, trafił do bramki rywali tylko raz. Właśnie wtedy! Łatwo
sobie wyobrazić co się działo wówczas na Wembley. A zatem dogrywka. W 101 minucie Geoff Hurst oddał bardzo mocny strzał,
piłka odbiła się od poprzeczki, uderzyła w murawę i wyszła w polę. Ba, ale czy przekroczyła linię bramkową całym obwodem?
Dienst miał wątpliwości. Wembley zamarło, gdy Szwajcar podbiegł do sędziego liniowego. Radziecki sędzia, Azer Tofik
Bachramow, stwierdził, że to gol i... Wembley eksplodowało! Na nic się zdały protesty Niemców, których zresztą Hurst po kilkunastu minutach pognębił jeszcze raz. Anglia wreszcie mistrzem świata w
piłce nożnej! Gola do 101 minuty wspomina się do dziś. Nie brakuje plotek. Jedna z nich głosi, że Bachramow na łożu
śmierci przyznał się, że 30 lipca 1966 nie był wcale taki pewny tej bramki. To jednak tylko plotki. Komputerowa analiza
materiału filmowego (ujęcie pod sporym kątem) przyniosła jeden nie budzący wątpliwości wniosek: nadal trudno stwierdzić
coś na sto procent!
|
|